Najbardziej potrzebujący miłości uciekają pierwsi, gdy ta się zjawia.
— z filmu „Na zakręcie losu”
Osoby, które zgłaszają się na konsultację psychologiczną bądź terapię, często nieświadomie poszukują matki i/lub ojca, a nierzadko ich obydwojga. I nie ma w tym nic dziwnego, wszyscy pragniemy być widziani, słyszani, rozumiani, akceptowani i kochani. Wszyscy pragniemy być PRZYJMOWANI tacy, jacy jesteśmy właśnie w tej chwili. A to bywa trudne, zwłaszcza dla tych, którzy sami nie byli kiedyś otoczeni należytą troską i uwagą ze strony swoich bliskich.
Kłopot pojawia się jednak wtedy, gdy w terapeutach, partnerach życiowych czy innych ludziach, szukamy LEPSZYCH rodziców niż mamy lub mieliśmy w rzeczywistości. Gdy pragniemy spotykać na swojej drodze jedynie dobrych, czułych, opiekuńczych ludzi, którzy dadzą nam to, czego nie dostaliśmy w przeszłości. A w terapii nie chodzi o rodziców, partnerów czy innych ludzi lecz o to, co my PRZEŻYWAMY w odniesieniu do nich. Chodzi o to, by spotkać się z tym, co w tych relacjach jest dla nas trudne i to przepracować. Gdy jednak oczekujemy od terapii (jak i od życia) jedynie pozytywnych i przyjemnych doznań, to gorzko się rozczarujemy. Im silniejsze jest to pragnienie, tym silniejsza będzie też negatywna reakcja wtedy, gdy terapeuta skonfrontuje nas z czymś trudnym czy niewygodnym. Wtedy najprawdopodobniej go odrzucimy i zrezygnujemy z dalszych spotkań.
A terapia to nie są spotkania towarzyskie, gdzie jest wyłącznie miło i przytulnie. Oczywiście, atmosfera i poczucie bezpieczeństwa podczas tych spotkań są bardzo ważne, ale nad tym się wspólnie pracuje. Jak? Mówiąc o swoich odczuciach i potrzebach, a dzięki temu odkrywając, pokazując i wyznaczając swoje GRANICE. Jeśli tego nie robimy, tylko udajemy, że wszystko jest w należytym porządku, to sami siebie oszukujemy i coraz bardziej pogrążamy się w swoich kłopotach.
W procesie terapii ujawniają się wszystkie wzorce naszego funkcjonowania w kontaktach z ludźmi. Dlatego w relacji, która na początku, a nawet przez dłuższy czas, była wprost wymarzona, prędzej czy później pojawi się coś, co będzie trudne. I jeśli od tego nie uciekniemy, tylko stawimy temu czoła i wspólnie z terapeutą przejdziemy przez ten swoisty KRYZYS, wtedy przekroczymy traumę relacyjną, której kiedyś doświadczyliśmy i wejdziemy na nowy poziom świadomości.
Jeśli coś trudnego spotkało nas kiedyś w jakiejś relacji, to właśnie w relacji może też zostać uleczone. Jednak, aby to mogło nastąpić, potrzebujemy nowego doświadczenia korygującego, które pokaże nam, że w podobnych sytuacjach, jakie były wcześniej, możemy już sobie poradzić inaczej. I w ten sposób powoli wyzwalamy się ze starych i krzywdzących wzorców zachowań i funkcjonowania w relacjach. Właśnie w tym widzę główną WARTOŚĆ płynącą z procesu terapii i efektów, jakie możemy dzięki niej uzyskać.
Nikt i nic nie jest idealne. Każdy człowiek ma jakieś zadrapania, urazy czy bolączki. Nasi rodzice, partnerzy, znajomi i terapeuci również. Jednak nasi bliscy nie muszą znać się na tym, jak radzić sobie z kłopotami emocjonalnymi. To może ich zupełnie nie obchodzić. A terapeuci są w tym zakresie szkoleni i nierzadko przejawiają do tego rodzaju pracy szczególny talent.
Terapia to DAR, jak pisał Irvin Yalom, światowej sławy amerykański psychiatra i psychoterapeuta. To dar zdrowej bliskości, wymiany, wsparcia, rozwoju i autentyczności. I jeśli ktoś podejdzie do niej w ten sposób, to da sobie szansę na poprawę swojego samopoczucia, zdrowia i wielu innych aspektów swojego życia. Terapia i rozwój osobisty, to jednak wytrwała praca nad sobą. Ale, jak mówią niektórzy ludzie – jest jedyną, która nam się naprawdę opłaca.